poniedziałek, 11 lipca 2016

Jak dzieci (wojna o dusze)

Czas się proszę państwa do czegoś przyznać. Nie będzie łatwo, bo trzeba stanąć przed lustrem, wyłączyć emocje, przestać sobie racjonalizować zakorzenione już mocno hasła i powiedzieć sobie jasno: Daliśmy się wmanewrować jak młode Jasie. Na nic czujność, na nic powtarzane przez rodziców i innych mądrych ludzi od szczeniaka: "Pamiętaj dziecko, to tylko reklama...". Ideologie w czasach wolnego rynku sprytnie minęły nasze posterunki graniczne i z taneczną gracją zatruły nas od środka. Bez najmniejszych problemów, bez ciężkiej orki na polach ludzkich umysłów. Wystarczyło podpatrzeć kilka virali sieciowych i voila! Teraz już nasi kochani wodzowie nie muszą robić nic. Co jakiś czas tylko trzeba za pomocą wiernych mikrofonów rzucić temacik, a społeczeństwo nakręca się samo.

Jak to się do cholery stało, że z ludu mającego chroniczną alergię na politykę i polityków, staliśmy się masą, która jest gotowa bronić na barykadach swoich politycznych idoli? Dalibóg, nie wiem. Może tak naprawdę zawsze gotowi byliśmy to robić, a cywilizacja dała nam po prostu narzędzia do tego, żeby z wojnami ideologicznymi wstać w końcu od świątecznych stołów i przenieść się na szerokie wody? Zapomnieliśmy tylko o jednym. Zewnętrzna rzeczywistość polityki nie różni się niczym od zewnętrznej rzeczywistości świata filmu, muzyki, sportu i całej tej hajlajfowo-celebryckiej lukrowanej, apetycznej polewy, skrywającej pod spodem nieco czerstwego pączka, w dodatku z łajnem zamiast różanej marmolady. 



Dlaczego mówię, że daliśmy się wmanewrować? Przecież wszyscy wierzymy, że toczymy te wojny przedszkolaków w imię wartości, przekonań, lepszego jutra, cudownej Polski... Guano prawda. W naszych głowach toczymy wojnę sprawiedliwą o szczęśliwy i prawy kraj, w którym jest miejsce na podnoszenie okruszka chleba, bo święty i na partyjkę w fifę na plejce po niedzielnej mszy. W rzeczywistości oddajemy swoje serca, umysły i energię w imię interesów partii politycznych. Można rzecz jasna próbować się bronić, że przecież te partie, to do cholery w końcu muszą coś dla nas robić! A ja bardzo przepraszam - gdzie to jest napisane? Otóż warto sobie przypomnieć jedną, podstawową prawdę życiową. Ja może nie byłem wybitnie pilnym studentem, ale jestem swoim wykładowcom niezwykle wdzięczny za nauczenie mnie owej podstawowej prawdy, której przyswojenie uważam za swój największy sukces edukacyjny. Nauczono mnie bowiem, że podstawowym celem partii politycznej jest... uwaga... zwycięstwo w wyborach! Nic innego. Żadne tam wzrosty PKB, obniżanie bezrobocia i skracanie kolejek do specjalistów. W życiu! To może być jedynie narzędziem do osiągnięcia celu, ale jak patrzę na dzisiejsze społeczeństwo, to już wcale nie musi. Naprawdę dziwię się tej niezachwianej wierze, że gość który dobiera się do tortu i w ciągu kilku lat przestaje się martwić o byt swój i szerszej rodziny, jest w stanie z energią i zapałem pochylić się nad problemami, które nie są już jego zmartwieniem. Pomyślmy. Jak ktoś wiąże koniec z końcem, na chleb mu nie brakuje, samochodem jeździ (choćby i piętnastoletnim), czynsz regularnie opłaca, to jest w stanie pochylić się nad problemami bezdomnego pod mostem? Dwa złote owszem rzuci, ale nie zajmie się systemowo jego trudną sytuacją. Wzruszy się przechodząc, ale za dwie godziny nie będzie o nim pamiętał. Tak samo mają włodarze - kolejki do lekarza są, to smutne, ale czy problem się rozwiąże, czy nie, to nie są i nie będą już ich kolejki, więc zasadniczo nie ma palącej potrzeby naprawiania tego stanu. Dając się wmanewrować w ogólnonarodową wojnę ideologiczną sprawiliśmy natomiast, że realne działania na rzecz kraju przestają mieć jakiekolwiek znaczenie dla wyników wyborczych. 

Daliśmy się wmanewrować w wojnę o dusze nasze i przyszłych pokoleń. Dobrowolnie. W dodatku jeszcze się z tego cieszymy. Ktoś sprytny wpadł na pomysł, że łatwiej jest przemodelować wyobrażenie Polaków o kraju i świecie, niż budować dobrobyt państwa, którego efektów nie widać natychmiast, może za trzydzieści lat coś tam zakiełkuje z dzisiejszej reformy, ale dzisiejsza reforma to dzisiejsze trudności. Po co się męczyć? Widzimy to na przykładzie sieci polskich dróg. Od jakichś dziesięciu albo i lepiej lat ciągle jeździmy w korkach, zwężeniach, remontach, objazdach. Dopiero dzisiaj widzimy chociaż częściowe efekty tego narodowego placu budowy, a i tak jęczymy, że drogo, że korek na bramkach... Po co więc ryzykować zatyranie i zadłużenie, którego efektem natychmiastowym jest malkontenctwo, skoro możemy wtłoczyć w umysły ludzi idee i dać im hulać po świecie. "A my do babuni i pięćdziesiąteczka, setunia, schabowy..." - jak mawiał mistrz Krzysztof. 

Zatem spotkało się kilku mądrych (naprawdę mądrych, bo to trzeba mieć łeb, żeby coś takiego wymyślić) ludzi i zaczęło knuć. A wyglądało to mniej więcej tak...

- Chłopaki. Jedziemy na ostro. Zaczynamy od tego, że wszyscy oprócz nas są zdrajcami.
- Eeee, ludzie nie uwierzą, tamci będą mówić, że wcale nie są zdrajcami.
- Tak ci się tylko wydaje. Jak oni będą mówić, że nie są zdrajcami, to my będziemy mówić, że tak mówią, bo są zdrajcami. Wszyscy, którzy wychylą łeb i będą szumieć, są w zmowie ze zdrajcami i biorą za to pieniądze. Wszyscy! Zrozumieliście? Potrzebujemy tylko nowego etosu prawdziwego Polaka. Jaki powinien być prawdziwy Polak?
- Katolikiem ma być.
- Tak, ale nie takim zwykłym katolikiem. Nie ma, że co niedzielę na mszę, a potem do parku albo o zgrozo "Fakty" oglądać. Katolik ma być wojujący, uciśniony i prześladowany. Kto się wyłamuje, ten zaprzecza chrześcijańskim podwalinom. Co jeszcze?
- Antykomunistą musi być. 
- Tak jest! Tylko, że nie takim zwykłym antykomunistą. Musimy zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze raz na zawsze rozpieprzyć wizerunek Wałęsów, Mazowieckich i Geremków. To nie byli antykomuniści. To byli zdrajcy! My byliśmy antykomunistami w podziemiu tego fasadowego antykomunizmu, który tak naprawdę był komunizmem! Chwytacie? Nie było żadnego obalenia socjalizmu. Była zdrada! Dopiero teraz obaliliśmy komunizm. Zapiszcie to sobie. Po drugie musimy znaleźć inne gwiazdy antykomuny. Jakieś pomysły?
- Może Żołnierze Wyklęci? Antykomuniści, i w dodatku zbrojni. Polacy lubią takie historie. Lubią śpiewać, że ojciec z karabinem szedł na bój. 
- Idealnie! Będziesz ministrem czegośtam, należy ci się. Good job! Za jednym zamachem rozprawiamy się z magdalenkowymi szujami i zamiatamy tych, co do teraz byli celebrytami wojennymi. Zapominamy o akowcach, Piłsudskim i całym tym cyrku. Dość już wałkowania Andersa i Wembley. Od teraz będziemy mieli bohaterów, którzy będą się kojarzyć tylko z nami. I jeszcze jedno. Nie oglądamy się na nic. Historię piszą zwycięzcy. My wygraliśmy wojnę, my obaliliśmy komunę, my wprowadziliśmy Polskę do NATO, my cierpieliśmy za ojczyznę, my zatrzymaliśmy powódź i wymodliliśmy deszcz w czasie suszy, my wszystko!!! Na początku będzie trochę szumu, ale ludzie się przyzwyczają, tylko musimy być konsekwentni. Jeżeli nas nie było pod Wiedniem, to i tak husaria była naszym pomysłem. Oni byli wtedy na Titanicu i się rozpieprzył. Nie szkodzi, że nie w tym samym czasie. Mówimy, że w tym samym. Kto to będzie sprawdzał? A teraz najlepsze, skupcie się... Za rok, góra dwa nic nie będziemy musieli mówić i tłumaczyć. Miliony będą mówić to za nas. Nie wierzycie? To potrzymajcie mi piwo...

Tak to z grubsza mogło wyglądać, a ja postawię dolary przeciw orzechom, że tak to wyglądało. Nie przejmujcie się. Nie uważam żeby ci drudzy byli święci. Nie są. Grają dokładnie w tę samą grę. Tylko nie mają tego rozmachu i nie mają takiego podatnego gruntu. Cel jednak zawsze pozostaje ten sam. Zwycięzcę ogłasza Państwowa Komisja Wyborcza. Szkoda tylko, że to nie jest gra bez ofiar. Ofiarami zawsze jesteśmy my - szeregowi obywatele. Oni nie patrzą na to, że wychowują właśnie pokolenie zacietrzewionych, gotowych do wieszania na latarniach Polaków. Ci drudzy nie patrzą, że wychowują pokolenie egoistów na zamkniętych osiedlach, którzy jak słyszą wołanie "Pomocy!", to ich jedyną reakcją jest wrzucenie na fejsa statusu, że jest event, bo ktoś woła pomocy. A my wszyscy, którzy siedzimy okrakiem na płocie dostaniemy kulę w łeb jako pierwsi. Smutne. Smutne kurwa...

wtorek, 10 maja 2016

Pararzeczywistość

Stara prawda powiada, że jak chcesz dobrze kłamać, to musisz kłamstwo obudować jak największą ilością elementów prawdziwych. Z tym, że proporcje fikcji i faktów nie są do końca stałe. Na ten przykład jak ktoś chce żonę oszukać, że idzie na spotkanie biznesowe, a nie z kolegami na gorzałę, musi sieć intrygi upleść dość misternie, bowiem żona ma dość łatwy, precyzyjny i dość wąski zakres punktów kontrolnych historii, którą weryfikuje, co za tym idzie trzeba te punkty przewidzieć i poustawiać je naprawdę dobrze, żeby się nie wysypać. Jeżeli chcesz natomiast oszukać miliony ludzi, to wystarczy, że w swoją bajkę wpleciesz kilka wiarygodnych elementów i masz względny spokój. Część odbiorców uwierzy bez mrugnięcia okiem i będzie jak lew bronić tego, w co uwierzyła. Część nie uwierzy, będzie po wsze czasy szukać dziury w całym i bić się z tą pierwszą częścią, część będzie pływać pomiędzy tymi grupami, a część ma to głęboko tam, gdzie bielizna zasłania światłu dostęp. 



Ciężko mi wyrazić parlamentarnym językiem (a może nie parlamentarnym, bo ten parlamentarny spsiał już nam do reszty i ciężko byłoby go czasem nawet w najciemniejszym knajpianym rogu słuchać, powiedzmy więc, że ciężko mi wyrazić językiem kulturalnym), jak bardzo wnerwia mnie w kontekście wstępu tego tekstu otaczająca nas rzeczywistość, od której nijak nie da się uciec - no chyba że w Bieszczady, ale biorąc pod uwagę ilość chętnych na Bieszczady w ostatnich czasach, to nawet tam już trzeba się chyba zapisywać na ziemianki od dewelopera na przyszłą dekadę. 

Pal licho na przykład taką paranaukowość. Przyzwyczaiłem się. Kiedyś były "Skandale" dla wielbicieli krótkich form pisanych - tam udowadniano porwania przez kosmitów i potwora z Loch Ness. Dla ambitniejszych był Daniken. Później pojawił się "Fakt" z moim ulubionym artykułem o sumie krowożercy, grasującym gdzieś w Bugu, czy Narwi. Kiedy zaś cwani ludzie poczuli krew, stworzyli całą machinę tygodników, miesięczników, programów telewizyjnych i witryn sieciowych, które w naukowy sposób udowadniają sny wariata śnione nieprzytomnie. Szczególnie lubię wielkie odkrycia zdrowotno-spożywcze, zaczynające się zawsze od tytułu "Sensacja. Naukowcy odkryli..." Uwielbiam na przykład tę regularność z jaką w miesiące parzyste jajka szkodzą zdrowiu, a w nieparzyste okazuje się, że jednak nie - wprost przeciwnie, jakbyśmy tylko jajka wcinali, to żylibyśmy po sto pięćdziesiąt lat. Spoko. Można nie czytać, można się uśmiechnąć pod nosem i co najwyżej sapnąć z politowaniem, kiedy ktoś nam sprzedaje takie sensacyjki. 

Pal licho paradokumentalność. Przyzwyczaiłem się, że historyczny opis zdarzenia a la Wołoszański nie ma już racji bytu, o ile nie ma w nim wątków romantycznych, parapsychologicznych albo tragicznych, które dech w piersiach zaprą lub łzę ostatnią wycisną. Przyzwyczaiłem się, że prawa uczy nas sędzia Anna Maria Wesołowska, struktury społecznej Ewa Drzyzga, a zagrożeń życia drewnopodobni aktorzy w mundurach albo mundurowi udający aktorów - sam nie wiem, nie do końca się wyznaję na meandrach tych tworów medialnych. 

Nie mogę się natomiast pogodzić z tym, że wszystko co nas otacza staje się powoli pararzeczywistością. Bułki, wędlina i sery są już tylko parażywnością, a każde zdarzenie które ma miejsce na naszym globie jest już tylko parazdarzeniem z wieloma lustrzanymi odbiciami - im dalej od naszej bezpośredniej bliskości, na tym więcej parazdarzeń dzieli się dany fakt. Ponoć w weekend odbył się jakiś marsz i jest to jedyna pewna informacja, bo już do mnie, jako przeciętnego odbiorcy dotarły takie informacje, że korzystając z nich mógłbym opisać sześć zupełnie niepodobnych do siebie zgromadzeń. Do Europy idą uchodźcy - no prawda, ale czy idą sobie wesoło śpiewając "Gdzie strumyk płynie z wolna...", czy też zostawiają za sobą tylko pas spalonej ziemi - tego już nie wiem. Właśnie dlatego, że nikt już nie zadaje sobie trudu dopasowywania informacji do rzeczywistości, a jedynie dopasowuje informację do swoich celów, szukając wiernych odbiorców swoich paradoniesień i jedni bezrefleksyjnie przyswajają takie parakreacje pararzeczywistości, inni nie przyswajają już nic, bo już w nic nie wierzą, więc na wszelki wypadek zakładają, że wszystko czego nie mogą dotknąć jest ułudą, a gdzieś po środku stoję ja i mam nadzieję wielu takich jak ja, którzy próbują sobie mozolnie ten otaczający świat poskładać w jakąś logiczną całość albo chociaż paracałość...

piątek, 6 maja 2016

Nowe Dziesięć Przykazań

Jakie to szczęście, że nie żyjemy już w prostym, prymitywnym świecie, gdzie wystarczyło żyć mniej więcej zgodnie z dekalogiem, żeby móc z czystym sumieniem patrzeć w lustro i ludziom w oczy. Całe szczęście, że mamy to już za sobą. Stajemy się forpocztą społeczeństwa postdekalogowego. Będą o nas pisać kiedyś wszyscy socjologowie i historycy, bośmy są awangardą nowej etyki. 

Nie da się ukryć, że czy człowiek wierzący, czy niewierzący, to musi przyznać (no dobra nie musi, ale mam wrażenie, że przyzna), że etyka europejska chrześcijaństwu zawdzięcza wiele, o ile nie prawie wszystko. Cały nasz kodeks moralny, kodeksy prawne i kultura są głęboko zakorzenione w dziesięciu przykazaniach, jednak dość ciężką głupotą byłoby stwierdzenie, że chrześcijanie mają do tej kultury prawa autorskie, sąd nad moralnością człowieka jest w ich rękach, tak samo jak prawo do dowolnej interpretacji etyki. Coś się jednak w naszym społeczeństwie dzieje takiego, że ta chrześcijańska tradycja, na którą tak wielu się dziś powołuje stała się zespołem cech drugorzędnych człowieka. Oni piszą nową etykę, nowy dekalog - zespół cech kontrolnych, na podstawie których dopiero można ocenić, czy ktoś jest dobry, moralny, europejski, chrześcijański, prawy i człowieczy. Oto Bóg zesłał nam za pomocą nowych Mojżeszów drewniane tablice z litej brzozy z nowym dekalogiem.




I. Nie będziesz lewakiem
Cokolwiek miałoby to znaczyć. Dwaj są wrogowie Polski, Polaków i Polactwa - szatan i lewicowość. Choćbyś nie miał pojęcia o lewicowych ideach, to poznasz ich wyznawców po pedalstwie, aborcji, żydostwie i tym, że weseli oni bywają, bo nie umieją przez dzień cały o bolesnych losach ojczyzny chrystusowej rozważać. Strzeż się takich, którzy na pierwszy rzut oka dobrzy, uczciwi i przyjaźni są, albowiem w nich najgłębiej tkwi skryta zaraza, Pamiętaj, że bycie pedałem grzechem jest większym aniżeli bycie dobrym jest cnotą,

II. Patriotą będziesz
Cokolwiek miałoby to znaczyć. Będziesz na każdym kroku bez ustanku o Wielkiej Polsce rozpowiadać, a o twym patriotyzmie świadczyć będzie bluza lub tatuaż z orłem białym lub znakiem Polski Walczącej. Choćbyś nie wiedział nawet czym owa PW była, to znak jej w cudowny sposób patriotą cię czyni. Zezwalam ci oszukiwać swój kraj, zasiłki ciągnąć, podatków nie płacić, mienie wspólne jego obywateli niszczyć, jeżeli tylko wrogów swej ojczyzny tropić wytrwale będziesz, a wiedz że wrogów ojczyzna twa ma gdzie się nie obejrzysz i brat twój wrogiem ojczyzny być może. Bacz zwłaszcza na tych, którzy na pierwszy rzut oka uczciwie żyją, o dobrobyt państwa dbają, papierków nie rzucają na chodnik i lasem zachwycić się w majowy dzień potrafią, albowiem kto żyda kijem nie goni i z muzułmanina ciapactwa łańcuchem nie przepędza, ten patriotą nazywać się nie może. 

III. Antykomunizm cnotą twą będzie
Cokolwiek miałoby to znaczyć. Choćbyś komunisty na oczy nie widział, a lekcję o komunizmie w gimnazjum przespał, to wiedz że komuniści uśpieni i zakamuflowani są wszędzie. Tropić ich i tępić należy, albowiem całe zło od nich pochodzi. Choćby człek żywy lub umarły rzezimieszkiem lub idiotą ci się wydawał, to jako bohatera czcić go będziesz i innych bohaterów mieć nad nim nie będziesz. Choćbyś słyszał o Jagielle, Kościuszce, Piłsudskim i im podobnym, to w pamięci miej, że to bohaterowie odlegli i drugiego rzędu i antykomunistami oni mogli nie być. Twym przewodnikiem Żołnierz Wyklęty będzie, bo ładnie brzmi i nie wahał się on ostatecznych narzędzi do walki z komunizmem używać. Nie waż się wątpliwości mieć, że choć pośród każdej grupy są ludzie dobrzy i źli, to antykomunizm wszelkie zło przezwycięża i antykomuniści zawsze są dobrzy, a ci którzy nimi nie są - źli są zawsze.

IV. Namiestników boskich na Ziemi słuchał będziesz
Cokolwiek miałoby to znaczyć. Pamiętaj, że kierowanie się sercem, rozumem, dekalogiem starym i nieaktualnym zwodnicze być może. Robakiem marnym jesteś i świata sam nie ogarniesz, a tylko narazić się na magnes lewactwa możesz, przeto słuchać masz tych, co przez Boga posłani i w mądrości swej Boga przerosnąć już mogli. Nie będzie ci Argentyńczyk przykładem, albowiem Polakiem jest Bóg i Polacy Wielcy będą ci Boga tłumaczyć. Czasem sprzeczne ich tłumaczenie z dekalogiem ci się wyda, ale pokładaj wiarę, iż mędrsi od Boga są jego tłumacze. Pomnij, że Bóg nie ma ani jednego udokumentowanego lajka, a Terlikowski ma ich setki tysięcy, czyż godzi się zatem nie dawać wiary w jego Boga tłumaczenie?

V. Trop spiski, a dane Ci będzie
Cokolwiek miałoby to znaczyć. Gdy ktoś o języku wężowym i fałszywym rozmawiać z tobą pocznie i przekonywać do swych racji i świata widzenia, wiedz że wszystko co nie po myśli twej powie, kłamstwem jest i spiskiem żydowskim. Gdy argumentu zbić nie potrafisz, nie z siły to jego wynika, a z podstępu i lewactwa jego. Nie lękaj się zatem ciemności owej, bowiem ty sprawiedliwym będąc wiesz, że stoi za nią propaganda niemiecka, banki żydowskie, koncerny farmaceutyczne i putinowski reżim, które ociemniałych i zagubionych Polakolemingów omotały i na usługi swe rządy poprzednie wzięły, by Polskę twą potajemnie rozgrabić i uśmiercić, a z ciebie pachołka uczynić. Baczny więc być musisz i wszystkie spiski wokół siebie szybko musisz demaskować i swym instynktem prawilnym odkrywać. Będą cię o śmieszność posądzać, ale ty wiedz swoje, bo samoloty same z siebie nie spadają, w szczególności gdy wrogi wszelkie czają się za każdym rogiem. Bądź tym wrogom wrogiem.

VI. Mięso jedz, albowiem w mięsie prawda tkwi
Cokolwiek miało by to znaczyć. Nie ufaj nikomu, kto mięsa nie je, rowerem jeździ, biega bez sensu lub spodnie rurki ubiera, bo znaczy to niechybnie. że uwagę twą od prawdziwych zamiarów swych odciągnąć zamierza. Od wieków mężczyzna pożywienie przynosił, a baba w kuchni stała obiad warząc i dzieci piastując, więc wszelkie odstępstwo od tradycji podszeptem powodowane jest diabelskim. Nie można być jednocześnie dobrym człowiekiem i karkówki z grilla odmawiać. Dziwactwo każde zamachem na polskość jest.

VII. Obrazy święte są, przeto obrazom wierz
Cokolwiek miało by to znaczyć. Gdy prawilnie obraz podpisany zobaczysz, zawierz mu bez pytań zbędnych. Nie szukaj źródeł, informacji nie sprawdzaj, albowiem czas i umysł to pochłania, by od walki o prawdę cię odwieść. Obraz prawilny ukazany jest przez autorów prawilnych i to wystarczyć ci powinno, bo oni mędrcami są i dzieło swe prowadzą sumiennie, twoją powinnością jest tylko dalej prawdę szerzyć i walczyć o nią.

VIII. Litości ty nie miej
Cokolwiek miało by to znaczyć. Litość bowiem wątpiących jest domeną. Oświecony w prawdzie ścieżką zwycięstwa kroczy i przed niczym się nie cofnie, bo drogę trudną, chwastami porośniętą, wyplewić trzeba i na środki nie baczyć. Jeśliby celu osiągnięcie wymagałoby brata twego na latarni powieszenie - trwogi nie zaznaj i czyń powinność, albowiem cel twój słusznym jest i wybaczona ci będzie wszelka niegodziwość, gdyż w dobro się ona wnet zmieni, bo dobrej sprawie służy.

X. Nie waż się podważać, że jest tu dziesięć przykazań
Jeżeli bowiem ja mówię, że jest dziesięć, to masz wierzyć że jest ich dziesięć. Co bowiem ja powiem, prawdą wnet się staję, gdyż prawda to ja.

Radzę więc wziąć sobie do serca powyższy nowy dekalog, bo jeżeli nie będziecie spełniać przykazań w nim zawartych, to nikt nie będzie się oglądał czy żyjecie podług tamtego starego. Idzie nowe...

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Rzecz o bułkach

Wracam dziś do domu ze świeżymi produktami na śniadanko. Rozpakowuję, w powietrzu już unosi się zapach ciepłych bułeczek i szczypiorku, ostatni raz rzucam okiem na paragon i... niech to szlag! Zamiast pięciu bułeczek po 0,25 gość nabił mi pięć bułeczek po 2,50 - coś tak mi się zdawało, że rachunek nieco za duży. Ubieram się, biorę paragon i lecę do sklepu nieco poirytowany, bo jak wrócę, to bułeczki już nie będą ciepłe. Wchodzę, pokazuję paragon i grzecznie mówię, że źle mi pan sprzedał bułki. Sprzedawca wziął dowód zakupu, obejrzał, pokiwał głową, uśmiechnął się i odpowiedział: "To nie ja panu źle sprzedałem, tylko pan źle te bułeczki kupił. Przykro mi." Absurd prawda? Otóż nie...


Premier mojego kraju mówi, że jeżeli Polacy boją się o demokrację, to mają na myśli opozycję. A to ci heca. W państwie, w którym jedna partia ma mandat do sprawowania władzy, nie musi się z nikim układać, z nikim liczyć, z nikim targów dobijać - teoretycznie najważniejsza osoba tegoż państwa uważa, że istocie ustroju zagrażają ci, którzy według krewnych i znajomych pani premier łażą w pięciu po ulicach i nikt ich nie słucha? Pani premier kochana, a czego ci ankietowani bojący się opozycji tak naprawdę się lękają? Obcej interwencji? Na dumną Polskę, która już przed nikim nie klęka? Czy fali internetowego hejtu? Ja tam mam wrażenie nieco odwrotne (pani premier wybaczy język, ale chciałbym być na bieżąco z obowiązującą nomenklaturą) - że coraz więcej tych lewackich zaprzańców, co to mają sprzedać Polskę za nowego iPhona, zwyczajnie zaczyna się bać, że ci od dumnej Polski im wpierdolą bez dania racji na ulicy.

Zaraz niedługo jakoś po pani premier wychodzi przed kamery starszy, siwawy pan, który walczył o wolność i demokrację, więc nikt go demokracji uczył nie będzie, bo on dobrze wie, co sobie wywalczył i mówi, że przecież nic się nie stało, bo on tylko wyszedł na chwilę po popcorn i koleżanka elegancko się zachowała, bo akurat miała wolną rękę, którą mogła natenczas chwilowo zawalczyć o przyzwoitość i moralność w Sejmie. W zasadzie to czemu nie? Wyznaczcie sobie do cholery dyżurnych na posiedzenia, zostawcie instrukcje i jedźcie/lećcie (a czasem nawet oba transporty naraz) sobie na Malediwy załatwiać kluczowe dla Polski sprawy (na Malediwach na pewno się jakieś znajdą). W takim układzie to nawet w co większych klubach niektórzy nie będą musieli się ani razu w czasie kadencji na sali pojawić. A ile czasu na walkę o dumną Polskę (lub majątku do przehandlowania - niech każda opcja ma coś dla siebie w tym tekście, a co!)? Ile świata do zobaczenia?

Jeszcze zaś trochę wcześniej znany lider znanej partii opozycyjnej, który zasłynął tym, że jego wizerunek jest bardziej promowany niż Kraina Lodu, napisał list w sprawie Trybunału Konstytucyjnego do znanego prezesa, który niczym nie rządzi, państwa podejrzenia są całkowicie bezpodstawne, pan prezes przyszedł w tym płaszczu i w nim wychodzi. W radio pani posłanka od znanego lidera mówi, że przewodniczący daje prezesowi czas do wtorku na ustosunkowanie się do epistolografii wyżej wymienionego. Na pytanie dziennikarki co się wydarzy we wtorek, jeżeli prezes się nie odniesie (no słuszne pytanie, bo nie wiadomo, czy się lider wysadzi pod Sejmem, czy zacznie sprzedawać akcje KGHM-u i zatrzęsie polskim sektorem miedziowym), posłanka w zasadzie tajemniczo tłumaczy, że ohoho - lepiej żeby do wtorku prezes odpowiedział. Panie prezesie. Ja nie jestem takim twardym politykiem. Ja daje czas panu nawet i do przyszłego piątku. Jak się pan nie odniesie, to zacznę sobie po kolei wyłączać pakiety kablówki i umrę z niedoinformowania.

Drodzy, kochani (choćby tylko przez rodziny) premierzy, liderzy, prezesi, posłowie, posłanki i wszyscy święci. Ja wiem, że polityka to taka gra, w której nie bierze się jeńców, a dobro obywateli jest jednakowoż poza podium celów tej gry. Ja to rozumiem. Już dawno temu zrozumiałem, że chcecie mojego dobra, o ile ja jakieś dobro posiadam. Błagam was tylko o jedno. Nie róbcie z nas idiotów. Zajmijcie wy się jakimś prawem o ochronie jednorożców albo uchwałą o wyższości sosny nad jałowcem. Pokażcie, że jesteście nieszkodliwi i nie wpieprzajcie się nam w próbę przetrwania w naszej jedynej w swoim rodzaju ojczyźnie. My wam damy te pieniądze i będziemy was wybierać co cztery lata po kolei, a wy sobie puszczajcie w Sejmie kolorowe bańki, śpiewajcie wesołe piosenki, Kierdziołka sobie zaproście. Nie bawcie się tylko do cholery zapałkami, bo to zabawki dla dorosłych.

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Pacjent zmarł, ale operacja trwa...

Jestem zdegustowany. Niby obchody rocznicy przebiegły tak, jak się wszyscy spodziewali, ale mimo wszystko po raz kolejny rozczarowałem się, bo najważniejsza i najgorsza rzecz, która wydarzyła się po katastrofie smoleńskiej, nie tylko nie została wyciszona, ale po raz kolejny dołożono drew do ogniska. Największą porażką naszego społeczeństwa po wydarzeniach sprzed sześciu lat nie jest bowiem kocioł związany z wyjaśnianiem katastrofy i to że przez ten czas obie strony dopuściły się błędów, świństw, wyrachowanych gier - wszystkiego tego, co w takiej sytuacji nie miało się prawa wydarzyć. To jest polityka i nie ma sentymentów. Jedni z niewątpliwego wydarzenia historycznego (które w podręcznikach będzie miało swoje miejmy nadzieje zasłużone miejsce) chcieli stworzyć legendę na miarę holokaustu. Drudzy chcieli sprowadzić katastrofę do rangi stłuczki golfa z ciągnikiem na krzyżówce w Szypliszkach.




Dziś powiada się, że wydarzenia smoleńskie były tragedią narodu polskiego. Wczoraj nawet minister Macierewicz był łaskaw stwierdzić, że śmierć takiej części elity powaliłaby każdy naród. Poważnie? A jakież my mamy niezastąpione elity? W ogóle jakie dzisiaj świat ma niezastąpione elity? Może to świętokradztwo co powiem, ale uważam że nie ma obecnie ludzi, których śmierć zdestabilizowałaby funkcjonowanie organizacji na czele których stoją. Zginąłby Obama - Stany funkcjonowałyby dalej, z następnym prezydentem. Zginąłby Gates - Microsoft by się nie rozpadł. Zginąłby papież - katolicki świat też by sobie z tym poradził. Zginęli urzędnicy, szanowani ludzie (nie każdy przez wszystkich, ale szanowani), ważni ludzie, decyzyjni ludzie, historyczni ludzie, ale w żadnym wypadku nie starożytni wodzowie, bez których państwo zmienia swoje oblicze - bo to nie te czasy, kaliber wielkich ludzi się nie zmienia, ale ich kaliber nie ma dziś decydującego wpływu na rzeczywistość. Naród przeżył tragedię w wymiarze symbolicznym, ale w poniedziałek normalnie poszedł do pracy zarabiać na pieluchy, czynsz, ratę za samochód, ale też ten naród nieco się po tej katastrofie zmienił...

Właśnie ta zmiana jest największą porażką tego, co się wydarzyło. O ile wcześniej naród wyzywał siebie i innych od złodziejaszków, nieudaczników i idiotów, to teraz do powszechnej debaty zawitał niespotykany dotąd kaliber. Podrzucono Polakom nowy wymiar dyskusji i z uciechą patrzono jak rodacy go konsumują. Złodziei i nieudaczników w sporze zastąpili zdrajcy, mordercy, zamachowcy, zbrodniarze - określenia zarezerwowane dotąd na specjalne okazje. Określenia, które są największymi i najpoważniejszymi zarzutami, jakie mogą się pojawić wobec człowieka. Zaczęto ich używać swobodnie, bezrefleksyjnie, niemal tak gładko, jak zwrotu "Ładna dziś pogoda". Niesie to za sobą dość spore zagrożenie. Po pierwsze śpiewał kiedyś Wojciech Młynarski, że najtrudniej jest rozpoznać bandytę, gdy dokoła są sami szeryfi. Tego się właśnie obawiam - że tak nam już spowszedniała codzienna paplanina o hańbach, zdradach, zbrodniach, że zatraciliśmy umiejętność nadawania odpowiedniej wagi wydarzeniom. Przecież cokolwiek by się nie wydarzyło, to i tak ktoś będzie krzyczał, że zdrada, więc kiedy takowa by się naprawdę wydarzyła, to nikt jej na serio nie weźmie. Po drugie ciągłe podsycanie tego ognia spowoduje, że gdzieś pęknie granica. Prezes Kaczyński wyraźnie dał wczoraj do zrozumienia, że winnych należy ukarać, a nie wiadomo czy da się to zrobić zgodnie z obowiązującym prawem. Powoli chyba zbliżamy się do momentu, w którym ktoś uzna, że skoro winnych tej, czy innej sprawy nie da się ukarać zgodnie z prawem, to należy to zrobić mimo prawa. Wtedy będziemy mieli prawdziwą tragedię, kiedy ktoś w imię wyższej idei wymierzy swoją sprawiedliwość i Polak Polaka powiesi na latarni. To oczywiście mocno fatalistyczna wizja możliwych wydarzeń, ale jeszcze pół roku temu wydawała mi się myślą z gatunku fantasy, a dziś jawi mi się już tylko jako czarny scenariusz.

Czy da się to jeszcze naprawić? Nie sądzę. Dopóki nie damy sygnału, że nasze życie jest ważniejsze niż ich śmierć albo dopóki temat nie umrze śmiercią naturalną, nie widzę szans na wyciszenie emocji. Tym bardziej, że z politycznego punktu widzenia nikomu na tym nie zależy. Prawa strona musi się bawić w smoleńską groteskę, bo to karta która ustawia ich po stronie wyzwolicieli zakłamanej i ciemiężonej Polski - ubiera ich w biało-czerwone barwy. Lewa strona jest natomiast ustawiona na szachownicy w mocno niewygodnej pozycji. Nie dość, że ma mniej figur, to jeszcze są one fatalnie rozmieszczone, blokując się wzajemnie. Opozycja jest słaba, bez koncepcji, bez jakiegokolwiek merytorycznego pomysłu w odpowiedzi na działania rządzących, ustawia się na trybunach marszów społecznych, co kolosalnie osłabia ich znaczenie i pozwala je atakować w łatwy sposób. Musi więc chwycić się wyrazistego populizmu i tych co się ubrali w biało-czerwone szaty próbować przebrać w kaftany bezpieczeństwa. A my? My też nie chcemy tego przerwać. Kłócąc się, przerzucając inwektywami czujemy się silni i znaczący. Z jednej strony czujemy się spadkobiercami husarii, z drugiej - zdrowego rozsądku. Szkoda tylko, że nasza energia idzie w kocioł napędzający słupki wyborcze, bo prawdę smoleńską każdy już dawno ma swoją i przekonywanie się wzajemne do teorii zamachu lub wypadku nie ma najmniejszego sensu. A czy trzeba tę historię jeszcze dalej wyjaśniać? Trzeba, ale Polacy wewnętrznie nie są w stanie moim zdaniem tego zrobić. Wewnętrznie jesteśmy w stanie tylko grać groteskę - wieczór za wieczorem - sztuka, oklaski, recenzje, kosmetyka scenariusza, dopóki tytuł nie spadnie z afisza, a że to kawał dobrej popkultury, to jeszcze wiele przedstawień przed nami...